Wynagradzanie rolników za dbanie o dobro publiczne będzie z korzyścią nie tylko dla nas, obecnie zamieszkujących Polskę, ale również dla przyszłych pokoleń. Musimy zdać sobie w końcu sprawę z tego, że nie odziedziczyliśmy gruntów od naszych rodziców, dziadków, lecz dzierżawimy je od naszych dzieci, wnuków i to im powinniśmy zostawić żyzną Polskę, a nie pustynię.

Wystąpienie Tomasza Jakiela, rolnika prowadzącego gospodarstwo regeneratywne „Lubuskie Angusowo” wygłoszone podczas debaty w Sejmie „Co dalej z WPR? Wnioski z dotychczasowej realizacji Planu Strategicznego dla Wspólnej Polityki Rolnej 2023-2027 i rekomendacje”, 5 czerwca 2025 r.
Jadąc na dzisiejsze spotkanie widziałem morze monokultur. Kukurydza, rzepak, zboża – monokultura za monokulturą. Jedyną zwierzyną, jaką widziałem były dzikie ptaki. Gdzie są te miliony zwierząt hodowanych w Polsce i dlaczego zniknęły z krajobrazu polskiej wsi?
Już nasi przodkowie doskonale wiedzieli, że w celu poprawnego prowadzenia działalności rolniczej potrzebna jest bioróżnorodność. Zauważyli, że wieloletnie istnienie w jednym miejscu monokultury prowadzi do chorób i wyjałowienia gleby. Dawno temu wpadli na pomysł z trójpolówką. Każdy gospodarz dzielił swoje gospodarstwo na trzy części – dwie części pola były uprawiane i obsiane zbożami, a jedna część była ugorowana w postaci pastwiska. Co roku części te były zamieniane. Dawniej rolnicy wiedzieli, że nie można wiecznie utrzymywać monokultury – musi następować zmianowanie. Najważniejszą jednak rolę w systemie trójpolówki odgrywały zwierzęta. W szczególności przeżuwacze bytujące na pastwiskach, które pozostawiając odchody nie tylko nawoziły glebę, ale także ją leczyły. Wraz z odchodami zwierząt do gleby trafiały różnorodne mikroorganizmy, które niszczyły patogeny nagromadzone podczas uprawy. Przygryzanie traw na pastwisku miało dodatkową, istotną funkcję – pozwalało na kumulowanie materii organicznej w glebie.
Nasi przodkowie jeszcze nie potrafili zbadać i dokładnie nazwać tych procesów, ale je wykorzystywali. My o sekwestracji dwutlenku węgla wiemy obecnie bardzo dużo – cóż z tego, skoro nie wykorzystujemy tych procesów i nie budujemy bogatej, żyznej gleby. Takie traktowanie gleby zapewniało przez stulecia żywność wielu pokoleniom ludzi oraz paszę dla zwierząt. Dawniej w gospodarstwie rolnym produkowane były dwie – zupełnie wystarczające – kategorie produktów: żywność oraz pasza dla zwierząt.
Dziś w dobie rolnictwa konwencjonalnego, przemysłowego i korporacyjnego – w systemie, który nazywam „ekonomią chciwości” – mamy moim zdaniem cztery kategorie produkowanych „dóbr”: dopłaty, pasza dla zwierząt, pasza dla ludzi oraz żywność. Tej ostatniej kategorii, czyli żywności niestety jest coraz mniej w rolnictwie.
Dopłaty do hektara ziemi rolnej
Według mojej wiedzy i obserwacji dopłaty obszarowe są czynnikiem hamującym rozwoju rolnictwa. Nawet w mojej małej wiosce, w której przyszło mi gospodarować, są setki hektarów na których nie odbywa się ani produkcja żywności, ani produkcja paszy. Nie przynoszą jednak żadnych korzyści ani dla społeczeństwa, ani dla przyrody – są tylko zyskiem dla tych, którzy nauczyli się żyć kosztem rozwoju rolnictwa. Dopłaty powinny trafić do rolników, którzy nie tylko przywrócą obecność zwierząt na pastwiskach, ale także będą umieli połączyć ich wypas z najlepszymi praktykami wzbogacającymi glebę, chroniącymi wodę, zapewniającymi różnorodność biologiczną i dobrostan zwierząt, który wzmacnia ich odporność na choroby. Niech w końcu zwierzęta ponownie wrócą na otwarte przestrzenie z dostępem do naturalnego światła słonecznego. Wynagradzanie rolników za dbanie o dobro publiczne będzie z korzyścią nie tylko dla nas, obecnie zamieszkujących Polskę, ale również dla przyszłych pokoleń. Musimy zdać sobie w końcu sprawę z tego, że nie odziedziczyliśmy gruntów od naszych rodziców, dziadków, lecz dzierżawimy je od naszych dzieci, wnuków i to im powinniśmy zostawić żyzną Polskę, a nie pustynię.
Pasza dla zwierząt
Czy potrzebujemy aż tyle paszy dla zwierząt? Szczególnie tej pochodzącej z wielkoobszarowych upraw monokulturowych? Przytoczę tutaj kilka danych liczbowych: w 2000 r. średni plon pszenicy z 1 ha wynosił 4,5 t a jej cena wynosiła 547,2 zł/t. W 2024 r. 1 ha pszenicy pozwolił zebrać 5,38 t, którą można było sprzedać za 855,9 zł/t. Jest to niespełna 20% wzrost plonu pszenicy na przestrzeni 25 lat, który nie odzwierciedla spadku mocy nabywczej naszej waluty. Z innymi zbożami jest jeszcze gorzej. W tym samym czasie zużycie nawozów sztucznych wzrosło z 86 kg/ha do 122 kg/ha – o ponad 45% (przy wzroście cen nawozów o ponad 300%). To syntetyczne nawozy są główną przyczyną sterylizacji i wyjałowienia gleb oraz pustynnienia naszych obszarów rolniczych. To wszystko dzieje się mimo miliardów złotych wpompowanych w rolnictwo, w nowy sprzęt – ciągniki, ładowarki, kombajny.
Zwierzęta
Krótko teraz o zwierzętach – musimy się zderzyć z ważnymi faktami – tylko 0.8% gospodarstw mlecznych w Polsce produkuje 60% mleka (dane PFHiPBM z 2025 r.) Doszło do nadmiernego zagęszczenia hodowli bydła mlecznego, co w obecnej sytuacji epizootycznej, w której istnieje zagrożenie aż dwoma poważnymi chorobami bydła tj. pryszczycą oraz chorobą niebieskiego języka, stawia taki system przed ogromnymi zagrożeniami. W 2021 i znowu w 2025 przechodziliśmy ciężką epizootie ptasiej grypy (40% całej produkcji, tylko w dwóch województwach – ubite ponad 7 mln ptaków) i gigantycznych problemów społecznych. A teraz tę samą ścieżkę wybraliśmy dla hodowli bydła.
Nasz kraj został zalany monokulturami. Gdzie w takim razie podziała się bioróżnorodność roślin i zwierząt? W „ekonomii chciwości” ciągły wyścig ku coraz to większej wydajności czy to w produkcji roślinnej, czy to w hodowli zwierząt prowadzi tylko do jednego – do katastrofy. Obecnie zapomnieliśmy o trójpolówce i innych systemach, jak choćby wypasie kwaterowym owiec przez górali na halach. W imię zwiększenia produktywności zapomnieliśmy o naszym dziedzictwie. Czym to grozi? Idealnie przedstawił to prof. David R. Montgomery w książce Dirt: The Erosion of Civilizations – zamiast żyznej, produktywnej gleby zaczynamy mieć ten przysłowiowy „brud” (ang. dirt), a później pustynie. Proces pustynnienia widać już bardzo mocno na polskich polach.
Pasza dla ludzi
Paszą nazywam pokarm, który nie zapewnienia zdrowia ludziom a tylko utrzymuje krótkotrwale uczucie sytości w żołądku. Zła jakość pokarmu przyczynia się do marnowania – pasza jest tania, nie szanuje się jej i z wielką łatwością ją wyrzuca. Jednocześnie rosną wydatki na służbę zdrowia, liczba chorych na tzw. choroby cywilizacyjne galopuje w tempie geometrycznym. Ludzi chorych na cukrzycę mamy obecnie dwukrotnie więcej niż 20 lat temu, ilość zgonów z powodu zawału serca w ostatnich latach się potroiła.
Przyroda jest zawsze logiczna, ma ustalone prawa, przeciw którym nigdy nie występuje. Obecny model rolnictwa to model sprzeczny z Naturą i jej prawami. Jest to izolacja od Natury za pomocą środków biobójczych, czyli trucizn. Wszechobecna monokultura nie występuje w przyrodzie. Może ona zaistnieć tylko dzięki przemysłowi chemicznemu, który gromadzi miliardowe zyski kosztem zdrowia społeczeństwa i bezpiecznej przyszłości. Nawozy sztuczne, zabijające życie w glebie, wyjaławiając ją, osłabiając jej zdrowie powodują, że przyroda broni się – przez powstawanie superchwastów, patogenów, szkodników i nasilenie chorób. W związku z tym – w tych chorym modelu – sięga się coraz częściej po kolejne środki biobójcze. Ich stosowanie ma jednak tragiczne konsekwencje, także dla zdrowia i życia ludzi oraz zwierząt.
Żywność
Trzeba powiedzieć wprost. Obecny system rolnictwa w Polsce postanowił skreślić małe gospodarstwa. Paradygmat wielkotowarowej, zunifikowanej produkcji – niestety tak chętnie wspierany przez polskich ekonomistów rolnych – ma być jedynym kierunkiem rolnictwa w Polsce. Ponadto skomplikowane przepisy, brak pomocy i wsparcia merytorycznego czy to w lokalnych ODR-ach, czy jednostkach inspekcji weterynaryjnej prowadzi do zaniku małych, drobnych gospodarstw. A to tam jest produkowana prawdziwa żywność. Tam jest zapewnione zdrowie Polaków i Polek. To małe gospodarstwa mają nadal szacunek do gleby, do wody, do zwierząt i do pracy. Przytoczę tutaj definicję gospodarstwa rolnego Joel Salatina, rolnika i autorka książki Taniec na żyznej ziemi, pokazującą, że gospodarstwo rolne to także miejsce życia, podmiot w tkance społecznej, miejsce realizacji dóbr potrzebnych całemu społeczeństwu:
Gospodarstwo rolne żywi się pasją serca rolnika, zainteresowaniem okolicznych klientów, aktywnością biologiczną gleby, wspaniałym powietrzem unoszącym się nad zajmowanym przez nie terenem – wszystkim tym, co emanuje dookoła niego życiem i zasila ten kawałek krajobrazu. W zasadzie można powiedzieć, że gospodarstwo rolne to żywa istota.
Moją rekomendacją jest skierowanie strumienia pieniędzy z dopłat właśnie do małych, bioróżnorodnych gospodarstw rolnych, które będą lokalnie zaopatrywać społeczność w żywność wysokiej jakości, ponownie łącząc rolników z konsumentami – najkrótszą drogą od pola do stołu, od wideł do widelca. To rolnictwo powinno być najbardziej strategicznym działem gospodarki naszego kraju, chronionym przed zakusami korporacji.
Nie ma ważniejszej czynności w naszym życiu niż prawidłowe żywienie naszych organizmów wysokiej jakości produktami pochodzącymi z pracy rolnika. Aby to zmienić i przywrócić należną pozycję i szacunek żywności, należy znaleźć w sobie ogromne pokłady odwagi. Czy szanowni zasiadający tu Państwo potrafią w sobie znaleźć tak odwagę? Zdrowie i siła zależna jest od naszego talerza – dajmy przynajmniej Polkom i Polakom wybór, by sami mogli o tym zdecydować.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.